W świadomości społecznej funkcjonuje mit szkoły, która jest miejscem zimnym, a nauczycieli i uczniów dzieli wyraźny, wręcz urzędniczy dystans. Natomiast w swojej praktyce zawodowej spotykam wielu uczniów (dzieci, ale i nastolatków), którzy o swoich problemach w pierwszej kolejności poinformowali właśnie pracowników szkoły – wychowawcę, katechetkę, panią woźną. Dzieci i młodzież wręcz łakną autentycznego kontaktu z nauczycielem, szczerego zainteresowania swoimi myślami, słabościami, lękami. Chcą wierzyć, że wychowawcy zależy bardziej na nich, jako ludziach, niż na realizacji podstawy programowej.
Wydaje się to zadaniem ogromnie trudnym. Z jednej strony trzeba przekazać uczniom wiedzę – na tym polega praca nauczyciela. Akty ministerialne dokładnie określają wymagania programowe, harmonogram pracy jest bardzo napięty. Z drugiej strony pojęcie „przekazywanie wiedzy” nie zamyka się w przekazywaniu wiedzy podręcznikowej. Nauczyciele, świadomie bądź nie, swoimi postawami kształtują postawy wychowanków. Z jednej strony trzeba być profesjonalistą i nie przekraczać „pewnych granic”, z drugiej trzeba wspierać uczniów, pomagać im w trudnych sytuacjach. Gdzie są te „pewne granice” i czego mogą one dotyczyć?
Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, w relacjach uczeń–nauczyciel uczestniczą ludzie, a ludzie mogą popełniać błędy. Wśród uczniów i nauczycieli są sympatie i antypatie, co jest naturalne w grupach ludzkich. O ile młodzież nie zawsze dysponuje narzędziami, aby te sympatie i antypatie w sposób akceptowalny prezentować, o tyle od nauczycieli wymaga się, aby ich zachowanie było profesjonalne. Dosyć często zdarza się, że pracownik szkoły pierwszy (albo w ogóle jedyny) zauważy zmianę w zachowaniu dziecka.
Historia „niewłaściwej” przyjaźni z uczennicą
Jadwiga (12 lat) pochodzi z tradycyjnej katolickiej rodziny...