Media grzmiały: Zdalne lekcje czy zdalne wydawanie poleceń? Uczniowie, rodzice i nauczyciele ofiarami chaosu, jaki tworzy MEN („Wysokie Obcasy” z 24 marca 2020 r.), Zdalne lekcje to prowizorka („Gazeta Wyborcza” z 26 marca 2020 r.). Rodzice gremialnie narzekali: Ja mam trójkę dzieci i jeden komputer, można zwariować… To nie zdalne nauczanie, tylko zdalne zadawanie przez Librusa… Nauczyciele przerzucili wszystko na moje barki, mam rzucić pracę, żeby ogarniać lekcje dzieci?… Uczniowie im wtórowali: Strona internetowa, z której pani każe nam często się uczyć, prawie ciągle się zacina… Nauczyciele zasypują nas zadaniami, na lekcjach nigdy tyle nie robiliśmy… Nauczyciele skarżyli się na słabe łącza internetowe, częste awarie dzienników elektronicznych, brak jasnej komunikacji ze strony dyrekcji i bałagan organizacyjny. W szybkim sondażu WSPS („Gazeta Wyborcza” z 27 marca 2020 r.) aż 72% spośród 350 nauczycieli przyznało, że uczniowie nie mają odpowiedniego sprzętu, dostępu do oprogramowania i infrastruktury do e-lekcji,
70% uważało, że uczniowie nie mają odpowiednich warunków w domu do prowadzenia regularnej nauki na odległość. Nic dziwnego, że 73% nauczycieli realizowało zdalne kształcenie tylko z wykorzystaniem e...
P.S. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!
Od 12 marca 2020 r. w całym kraju mieliśmy zamknięte przedszkola i szkoły. Początkowo na dwa tygodnie, potem do zakończenia ferii wiosennych, do 26 kwietnia i jeszcze dłużej, aż nastał czerwiec. Tak oto wirus SARS-CoV-2 wywrócił do góry nogami życie szkolnej społeczności. Nauczyciele najpierw zostali zobowiązani do bycia w gotowości, e-powtarzania i utrwalania z uczniami przerobionego wcześniej materiału, a następnie do prowadzenia powszechnego zdalnego kształcenia, realizacji podstawy programowej i oceniania uczniów. Rzecz jasna online. Od tego momentu e-szkoła w polskim wydaniu stała się przysłowiowym „chłopcem do bicia”.