Zapewne tak. Wielu ludzi żyje w przeświadczeniu, że nicnierobienie to objaw nudy, a przecież dziecko żadną miarą nie powinno się nudzić, bo wtedy do głowy przychodzą mu tylko głupie pomysły. W naszej mentalności pokutuje przekonanie, że dzieci potrzebują głównie: zdrowej i kształcącej aktywności, dyscypliny, nadzoru i reguł. Lubimy też głosić, że dzieci mądre, inteligentne i odpowiedzialne nie nudzą się.
Podobnie jak mądrzy, inteligentni i odpowiedzialni dorośli, którym bezczynność chluby nie przynosi. Już Hipokrates przecież pisał: Bezczynność i lenistwo prowadzą do zguby. Czy aby na pewno? Odnoszę wrażenie, że odebraliśmy sobie przywilej nicnierobienia, bo nie rozumiemy tego stanu i zwyczajnie się go boimy. Dlatego proponuję przyjrzeć się nicnierobieniu z nieco innej perspektywy. Głównie pod kątem korzyści, jakie możemy zyskać, a nie strat, którymi wzajemnie się straszymy.
Tradycyjna nuda a dzisiejsze nicnierobienie
Słowniki i encyklopedie podają: nuda to próżnowanie, niezajmowanie się niczym, nieróbstwo – nieprzyjemne samopoczucie spowodowane bezczynnością – negatywny stan emocjonalny, polegający na uczuciu wewnętrznej pustki i braku zainteresowania, zwykle spowodowany jednostajnością, niezmiennością otoczenia, brakiem bodźców, a czasami chorobą. W odczuciu społecznym nuda kojarzona jest z tradycyjnym lenistwem, traktowanym jako słabość charakteru; to zachowanie niemoralne, grzeszne, prowadzące do wygodnictwa i postawy roszczeniowej, jako przesadna, czasem wręcz chorobliwa skłonność do odpoczynku.
Myśliciele, naukowcy i poeci mają w tym względzie bardziej zróżnicowane poglądy.
Pamiętacie piosenkę Johna Lennona z The Beatles I’m only sleeping (Ja tylko śpię), napisaną w 1966 roku? Sławił w niej właśnie nicnierobienie: Wszyscy myślą, że jestem leniwy. Nie przes...