Na co dzień pracuje Pan jako terapeuta. W jaki sposób rozpoczyna się Pana współpraca z młodymi ludźmi? Jak do Pana trafiają?
M.Ś.: Każdego niemal tygodnia spotykam się w moim gabinecie z młodzieżą. Najczęściej taka wizyta jest poprzedzona panicznym telefonem od któregoś z rodzica, który z przerażeniem informuje, że jego dziecko potrzebuje pomocy. I tu zaczyna się początek problemów. Zawsze, zanim podejmę pracę terapeutyczną z młodym pacjentem, zapraszam na spotkanie jego rodziców. Rodzice bardzo często są zaskoczeni, że mają przyjść na takie spotkanie z terapeutą, skoro pomocy potrzebują nie oni, a ich dziecko. Bardzo często jest też tak, że na spotkanie dociera tylko jeden z rodziców, bo drugi nie może, nie ma czasu lub (czasami wprost otrzymuję taką informację) nie jest tym zainteresowany, „ nie ma do tego głowy”, „ma ważniejsze sprawy”. To już pokazuje, jak funkcjonuje taka rodzina, jakie są tam relacje, jak dziecko otrzymuje zainteresowanie i wsparcie ze strony rodziców lub właśnie jak go nie otrzymuje. Jest świetny obrazek krążący w Internecie, przedstawiający rodzinę, która wybiera się na wizytę u psychologa. Psycholog wychodzi ze swojego gabinetu, otwiera drzwi i wita się, mówiąc: „Dzień dobry. Państwo do mnie z dziećmi?”. Na co odpowiadają dzieci: „Nie, my do pana ze swoimi rodzicami”. Dlaczego o tym wszystkim teraz opowiadam?
Bo w sytuacjach zawodowych coraz częściej spotykam się z tym, że rodzice nie chcą lub nie potrafią żywo uczestniczyć w życiu swoich dzieci.
Rozumiem, że wielu rodziców nie ma pojęcia, co dzieje się w życiu ich dzieci?
M.Ś.: Rodzice widzą tylko jakiś określony problem, który sygnalizują na pierwszym spotkaniu (najczęściej pogorszenie się w nauce, bunt, agresywne zachowanie), gdy natomiast dopytuję więcej na temat ich dzieci: czym żyją, jak wyglądają ich relacje, co jest dla nich łatwe, co trudne, jakie mają talenty itd., często nie potrafią na takie pytania odpowiedzieć. To tworzy bardzo...